14. Pięć niezawodnych recept na przeziębienie, wirusy i grypę

Sezon przeziębień, gryp i chorób grypopodobnych trwa już od dłuższego czasu, więc postanowiłam w pierwszym wpisie w Nowym Roku podzielić się z Wami pięcioma sprawdzonymi przepisami na odporność. Nie potrzeba do tego recepty lekarza, różnej maści środków ponoć cudownie zwalczających gorączkę, szczepionek ani suplementów diety "magicznie" podnoszących naszą odporność.


Szlachetne zdrowie...

Dziś choroby chcemy zwalczać, zaczynając od pozbycia się ich skutków, a nie od  zrozumienia przyczyn. Staliśmy się wygodni i leniwi do tego stopnia, że niektórzy z nas potrafią nawet psa  wyprowadzić na spacer, nie wysiadając przy tym z auta. Kiedy nasze babki i prababki od wieków radziły sobie bez aptecznych środków, korzystając z darów natury, my wolimy łyknąć garść tabletek, zaszyć się pod kocem i wierzyć, że to nam pomoże. Wydaje się nam, że problem rozwiązaliśmy - przynajmniej do kolejnego ataku choroby i nie zastanawiamy się nad przyczyną nawracających jak bumerang przeziębień i wirusówek.

A rozwiązanie problemu jest proste - poprawa odporności. Ale nie dopiero wówczas, gdy w gardle niemiłosiernie drapie, a w nosie powstają zatory. O naszą odporność powinniśmy dbać cały rok i to  osobiście. Metoda ta nie nadaje się więc dla leni i osób mających słomiany zapał. 

Mówią, że leczone  przeziębienie trwa siedem dni, a nieleczone - tydzień. Dla zachęty zdradzę Wam, że moje tegoroczne (a w zasadzie ubiegłoroczne, bo jesienne) przeziębienie trwało trzy dni. Tak, tak! Nawet ja choruję od czasu do czasu, średnio raz na dwa lata. Organizm musi po prostu od czasu do czasu zaktualizować swoją bazę danych ;) Moje przeziębienia są jednak lekkie i tak szybko jak przyszły, tak odchodzą w zapomnienie. Nie zawsze tak było - dopóki nie zmieniłam trybu życia, często łapałam infekcje.

Poniżej przedstawiam Wam 5 moich wypróbowanych recept na jesienno - zimowe choróbska. Stosujcie je najlepiej w komplecie, skuteczność udowodniona w praktyce.

1. Odżywianie

Nie ma co ukrywać - każdy z nas jest tym, co je. Już Hipokrates twierdził, że „wszystkie choroby przychodzą do człowieka przez usta z pożywieniem”. Wynika to stąd, że podczas trawienia organizm rozkłada żywność na składniki chemiczne, które następnie zużywa, wykorzystując je jako paliwo do wielu funkcji biologicznych oraz mięśni, kości, tłuszczu i skóry. Jedzenie, które spożywamy dosłownie staje się częścią nas na poziomie komórkowym.

Jeśli więc nasz jadłospis wypełniony jest w większej części z dużej ilości zdrowej żywności, pełnej składników odżywczych i pozbawionej zanieczyszczeń, cukrów prostych i innych wynalazków, będziemy dostarczać sobie wszystko, czego potrzebujemy, by dobrze funkcjonować. Dzięki temu unikniemy zatrucia ciała, ponieważ jak już wiemy, wszystko co zjadamy, staje się częścią człowieka, więc jeśli będziemy spożywać jedzenie niskiej jakości, dość oczywiste jest czym się staniemy.

Nasze organizmy potrzebują witamin i mikroelementów, by radzić sobie ze zdrowotnymi problemami. Jedząc mocno przetworzone produkty, nie dostarczamy sobie wielu cennych składników. Najzdrowiej zatem jeść produkty jak najmniej przetworzone. Nie oznacza to jednak, że przy trzaskającym mrozie mamy kąsać sałatę z pomidorami, doprawioną vinegretem i zapijać ją sokiem pomarańczowym. 

Dla mnie produkt jak najmniej przetworzony musi być jednocześnie dostosowany do aktualnej pory roku i najlepiej być naszym krajowym, a nie zagranicznym wynalazkiem. Spróbuję wytłumaczyć to na przykładzie posiłków w statystycznej polskiej rodzinie.

W wielu domach bazą śniadania jest pieczywo (najczęściej, o zgrozo, białe lub mrożone), obiadu - ziemniaki, kolacji - znów pieczywo lub kupny jogurt. Niewiele wystarczy, by taki jadłospis był zdrowszy - zamiast pieczywa warto przygotować tradycyjną owsiankę z suszonymi owocami i orzechami, ziemniaki zastąpić surówką z kiszonych ogórków z papryką, a gotowy jogurt - jogurtem naturalnym doprawionym mrożonymi owocami i miodem. 

Możliwości jest o wiele więcej - o ile latem na moim stole królują sałaty, pomidory, ogórki i cała reszta dobroci, jakie mogę wyhodować we własnym ogródku lub zebrać w lesie, o tyle zimą przestawiam się na wszelkiego rodzaju kiszonki, kasze, warzywa okopowe takie jak np. buraki i marchew oraz owoce od lokalnych sadowników, które z powodzeniem można przechowywać w spiżarni, czyli jabłka i gruszki. Jesienią i zimą robię też sporo zup - taki krupnik na kurzych żołądkach o tej porze to delicja ;)

2. Sauna
Nic tak dobrze nie hartuje organizmu jak sauna. O zaletach sauny, zarówno parowej jak i suchej możecie wiele przeczytać w internecie, więc nie będę wiele rozpisywać się na ten temat. Dzięki hartowaniu organizm uczy się radzić sobie ze zmiennymi warunkami środowiska i drobnoustrojami.

Do wyboru macie saunę parową (rzymską), która jest najbezpieczniejsza dla niewprawionego nowicjusza i łagodna dla organizmu. Temperatura w środku to 45-65°C, przy sporej, ułatwiającej oddychanie wilgotności (40-65% i wyższej), a także suchą (fińską), dedykowaną osobom doświadczonym i nastawionym na ostre hartowanie. Temperatura w środku 90-110°C, natomiast wilgotność tylko 5-10%, dlatego warto zabrać na nią ze sobą bawełnianą czapkę, która zapobiegnie wysuszaniu włosów.

W skrócie sauna poprawia krążenie, zwiększa odporność, oczyszcza skórę, dotlenia organizm i zapewnia świetny nastrój. Jednak by przyniosła zamierzone rezultaty, trzeba korzystać z niej systematycznie - najlepiej raz w tygodniu. Na początek wystarczy kwadrans, wydłużany w miarę stopnia zaprawienia w bojach. Podczas goszczenia w Niemczech pozwalam sobie na pobyt całodniowy ze względu na atrakcyjne całodniowe bilety wstępu i kulturę towarzyszącą saunowaniu; niestety w Polsce nie jest to możliwe ze względu na zaporowe ceny, obowiązek noszenia strojów kąpielowych (wytrzymajcie w cieple w takim syntetyku) i buractwo niektórych użytkowników, przejawiające się w niezwykle głośnych i irytujących rozmowach.

A co, jeśli nie możecie sobie pozwolić na cotygodniowe wypady na saunę? Hartujcie się w domu! Wystarczy codzienny naprzemienny prysznic - zaczynamy od ciepłej wody, stopniowo kończąc na zimnej i cały rytuał powtarzamy kilka razy. Dobre efekty przynosi też chodzenie boso po domu, do momentu aż poczujecie napływające do stóp ciepło. Poza tym starajcie się jak najwięcej chodzić na boso - czy to po kamieniach w strumyku, czy po rozgrzanym piasku. W miarę stopnia zahartowania możecie sobie pozwolić nawet na bosy spacer po śniegu ;)
Codzienne hartowanie sprawia, że organizm uczy się szybko reagować na zmieniające się warunki środowiska, m.in. temperaturę i obecność drobnoustrojów. Takie wyćwiczenie układu odpornościowego lekarze nazywają podwyższoną odpornością ogólną. Najprostszym sposobem jest naprzemienny prysznic. Zacznij od polewania się ciepłą wodą, potem stopniowo schładzaj, aż będzie zimna. Powtórz kilka razy. Dobre efekty przynosi chodzenie boso po mieszkaniu. Zacznij od kilku minut i stopniowo przedłużaj ten czas (do momentu, kiedy poczujesz napływające do nóg przyjemne ciepło). Nie siedź jednak bez ruchu z bosymi stopami, bo wtedy zamiast podnieść swą odporność, nabawisz się kataru. Staraj się jak najczęściej chodzić boso po trawie, kamieniach. Możesz brodzić w zimnej wodzie, nawet biegać po śniegu (jak oswoisz się z zimnem przez domowe zabiegi). Hartuj organizm stopniowo, ale systematycznie – po kilku dniach przerwy odporność się zmniejsza.

http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/uklad-odpornosciowy/sposoby-na-odpornosc-hartowanie-relaks-sen-ruch-witaminy_37987.html
Codzienne hartowanie sprawia, że organizm uczy się szybko reagować na zmieniające się warunki środowiska, m.in. temperaturę i obecność drobnoustrojów. Takie wyćwiczenie układu odpornościowego lekarze nazywają podwyższoną odpornością ogólną. Najprostszym sposobem jest naprzemienny prysznic. Zacznij od polewania się ciepłą wodą, potem stopniowo schładzaj, aż będzie zimna. Powtórz kilka razy. Dobre efekty przynosi chodzenie boso po mieszkaniu. Zacznij od kilku minut i stopniowo przedłużaj ten czas (do momentu, kiedy poczujesz napływające do nóg przyjemne ciepło). Nie siedź jednak bez ruchu z bosymi stopami, bo wtedy zamiast podnieść swą odporność, nabawisz się kataru. Staraj się jak najczęściej chodzić boso po trawie, kamieniach. Możesz brodzić w zimnej wodzie, nawet biegać po śniegu (jak oswoisz się z zimnem przez domowe zabiegi).

http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/uklad-odpornosciowy/sposoby-na-odpornosc-hartowanie-relaks-sen-ruch-witaminy_37987.html
Codzienne hartowanie sprawia, że organizm uczy się szybko reagować na zmieniające się warunki środowiska, m.in. temperaturę i obecność drobnoustrojów. Takie wyćwiczenie układu odpornościowego lekarze nazywają podwyższoną odpornością ogólną. Najprostszym sposobem jest naprzemienny prysznic. Zacznij od polewania się ciepłą wodą, potem stopniowo schładzaj, aż będzie zimna. Powtórz kilka razy. Dobre efekty przynosi chodzenie boso po mieszkaniu. Zacznij od kilku minut i stopniowo przedłużaj ten czas (do momentu, kiedy poczujesz napływające do nóg przyjemne ciepło). Nie siedź jednak bez ruchu z bosymi stopami, bo wtedy zamiast podnieść swą odporność, nabawisz się kataru. Staraj się jak najczęściej chodzić boso po trawie, kamieniach. Możesz brodzić w zimnej wodzie, nawet biegać po śniegu (jak oswoisz się z zimnem przez domowe zabiegi).

http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/uklad-odpornosciowy/sposoby-na-odpornosc-hartowanie-relaks-sen-ruch-witaminy_37987.html

3. Ruch
 Każdy Wam powie, że ruch to zdrowie! Aktywność fizyczna musi być jednak regularna (3-4 razy w tygodniu po minimum 30 minut) i dostosowana do Waszych możliwości. Nie chodzi o to, by już podczas pierwszej przebieżki nabawić się kontuzji czy dokuczliwych zakwasów. Prawie połowa Polaków nie uprawia żadnego sportu. Skutki? Co trzecia dorosła osoba ma nadwagę, a co piąta jest otyła. Łatwiej też wówczas o infekcję.

Ruch działa zbawiennie na naszą odporność, gdyż świeże powietrze to swoisty aktywator białych krwinek i niezastąpiona pomoc w pobudzeniu limfocytów do radzenia sobie z inwazją chorobotwórczych drobnoustrojów. 

Wybieraj te formy aktywności, które lubisz i nie szukaj wymówek w postaci braku czasu. Pokonuj pieszo trasę praca - dom lub znajdź chwilę na rowerową przejażdżkę z przyjaciółką. Jeżeli brakuje Ci motywacji,  zapłać i zapisz się na zorganizowane zajęcia, np. fitness czy zumbę. Ja, jeszcze zanim zmieniłam etat na własną DG, musiałam dojeżdżać do pracy 6 km i  w sezonie wiosna - jesień wybierałam z przyjemnością rower.

Co więcej, po 40-minutowym wysiłku poczujesz rozpierającą cię radość . Dzieje się tak, bo wysiłek fizyczny wzmacnia produkcję endorfin, a dodatkowo uzależnia - już po dwóch tygodniach regularnych ćwiczeń, nie będziecie mogli już się obejść bez sportu.

4. Zdrowie psychiczne
Zadbajcie o relaks. Wypoczęty i odstresowany organizm lepiej radzi sobie z zarazkami. W natłoku obowiązków dnia codziennego postarajcie się znaleźć czas dla siebie i najbliższych. Może być to wspólny spacer, masaż lub gra planszowa. Doceń też sen i  nie zarywaj nocek - układ odpornościowy potrzebuje dla regeneracji wyraźnego rozdziału na dzień i noc. Takie małe przyjemności symulują produkcję endorfin, które działają jak środki przeciwzapalne i komórek odpornościowych.

5. Naturalne specyfiki
Zapomnijcie o sztucznych witaminach w tabletkach. Udowodniono, że takie wyabstrahowane substancje w rzeczywistości są w małym stopniu przyswajalne przez ludzki organizm. Często witaminy dla prawidłowego wchłonięcia potrzebują sympatyków - określonych witamin, enzymów czy makro i mikroelementów, podczas gdy niektóre witaminy zaburzają ich wchłanianie. Natura sprytnie to wymyśliła i oferuje nam gotowe zestawy witaminowe - pomidora, jabłko czy śliwkę. Nie potrzeba nam zatem tabletek, lecz zrównoważonej i zbilansowanej diety. I obowiązkowo, bez względu na porę roku pokochajcie czosnek i cebulę.

W razie problemów zdrowotnych, wróćcie do korzeni - naparu z kwiatów lipy, soku z czarnego bzu czy syropu z mniszka lekarskiego.

Jestem ciekawa, jakie są Wasze sposoby na lepszą odporność?
Czytaj dalej...

13. Serowo mi.


Moje koźlęta 22 lipca skończyły trzy miesiące. Ważny to termin dla tych koziarzy, którzy dbają o w  pełni szczęśliwy i harmonijny rozwój tych uroczych zwierząt. Ukończenie trzeciego miesiąca życia oznacza w praktyce dla koźląt chowanych naturalnie pożegnanie z cycem. Te chowane sztucznie rozstają się z prawdziwym mlekiem wcześniej, bo już po miesiącu przechodzą na preparat mlekozastępczy. Dla mnie to jedno wielkie gawno, podobnie jak mleko modyfikowane dla niemowląt. Jak można karmić młode - obojętnie czy ludzkie czy zwierzęce chemią? Kiedyś trafiła do mnie przypadkiem próbka mleka modyfikowanego. Gdy przeczytałam skład, włosy zjeżyły mi się na głowie - jak można truć własne dziecko już od pierwszych dni życia? Co później z jego odpornością? Dlatego w przypadku kóz nie miałam wątpliwości - młode będą chowane na prawdziwym mleku minimum trzy miesiące. W rzeczywistości korzystały z tego dobrodziejstwa dwa tygodnie dłużej. Od trzech dni doję Stefkę rano i wieczorem, a młode musiały chwilowo trafić na łańcuch. No i śpią w osobnych boksach. Nasza pierworódka (tak mawia się w żargonie koziarzy na kozy, które pierwszy raz kocą się) daje obecnie 2 litry mleka dziennie. Całkiem ładny to wynik i pocieszający, bo ostatecznie wydajność mleczna ustala się po trzecim, czwartym wykocie, więc nie mam wątpliwości, że mimo wyglądu typowego mieszańca, Stefcia będzie mleczną kozą. W końcu bycie córką Jagny, kozy alpejskiego pokroju, zobowiązuje! Razem z Jagusiowym mlekiem przynoszę (a w sumie przynosimy, bo w dojenie wkręcił się jeszcze Mariusz) 3 litry tego pysznego napoju.

Naleśniki wychodzą z niego nieziemskie - lepszych nigdzie nie jadłam i już nie zjem! Ale nie mogę codziennie na kolację jeść naleśników, a dolewanie do kawy i codzienne robienie na nim owsianki sprawy nie załatwia - w mojej lodówce stoją już nie butelki, a trzylitrowe słoje ;) Do czasu rozdzielenia młodych był spokój - czego nie wypiliśmy z Jagnowej racji,  to zsiadało się i robiłam dwa razy w tygodniu twaróg.


 Ale teraz mogę szaleć - stwierdziłam i wzięłam się do roboty. W ciągu dwóch dni zrobiłam i twaróg ze słodkiego twarogu, i ser podpuszczkowy i ricottę :)

Na pierwszy ogień idzie ser podpuszczkowy.

- 5 l mleka,
- 1 g chlorku wapnia,
- podpuszczka (dawka w zależności od rodzaju, u mnie pół torebeczki podpuszczki w proszku).

Mleko zagrzewam w garnku z grubym dnem do 35 - 38 stopni. Nie spieszę się z tym. Gdy mleko osiągnie temperaturę 23 stopni, odlewam kilka łyżek do kubka, mieszam z chlorkiem wapnia, z powrotem wlewam do garnka. Przy 35 stopniach robię to samo z podpuszczką. I wówczas dzieje się magia - z mleka zaczyna tworzyć się skrzep.

 Tak właśnie tworzy się skrzep.

Ogień wyłączam, skrzep zostawiam w spokoju na pół godziny. Po tym czasie tnę go nożem na mniejsze kawałki i wyławiam je na formę serowarską. By dobrze odciekł, prasuję go domowym sposobem - przykrywam ser chustą serowarską, a na nią kładę talerzyk i litrowy, napełniony słój. Co jakiś czas przewracam ser, by równo odciekał. Po trzech godzinach wrzucam go do uprzednio przygotowanej solanki (2 łyżki wody na  litr wody). Ser ląduje w niej w lodówce na minimum 12 godzin. Z 5 litrów wyszło mi około 350 g sera.

 

Mój nowy wyrób długo nie poleżał w lodówce. Pierwsza połowa została zjedzona zaraz po wyciągnięciu z solanki, rano :) Druga połowa wylądowała na sałacie z pomidorami - to był nasz dzisiejszy obiad.


A szaleliśmy w tym tygodniu w kuchni z kozimi przetworami co nie miara. Miałam pół kilo twarogu z kwaśnego mleka, więc zrobiliśmy pierogi z kozim twarogiem i czarnuszką - delicja! Przedostatnia ricotta powędrowała na pizzę, a twaróg ze słodkiego mleka jest tak pyszny, że można oszaleć i nawet nie wiedzieć kiedy go połknąć.

Czytaj dalej...

12. Zdążaj prędko w leśne strony, bo zaczęły się jagody!

„Mało kogo bór przypuści
Do tajemnych swych czeluści”

- przypomina mi się poetycka baśń Marii Konopnickiej, gdy tylko pierwsze jagody czernią się pod koronami drzew.

Przyznam Wam, że lubię jagody jeść, ale lubię również je zbierać. Wybieram się do lasu najczęściej sama – tak po prostu jest najwygodniej. Jestem tylko ja, szum drzew, ptasie trele i najważniejsze – jagodniki. Bardzo przyjemna to medytacja, którą mogę polecić każdemu. Czasem ludzie pytają mnie, czy nie boję się sama chodzić po lesie. Uśmiecham się zawsze wtedy. Co najwyżej siebie samej mogę się bać. Nie wychodzę z założenia, że napotkany w lesie czy na łące człowiek właśnie czyha tylko na to, by na mnie napaść. Poznana niedawno w lesie pani Kazia, która również nie boi się samotnych wędrówek po mniejszych i większych zagajnikach, mówi z uśmiechem, że nie rozumie tego powszechnego zdziwienia. "Może ktoś chce zapytać, która godzina? Albo czy jagody obrodziły? Nie popadajmy w paranoję, bo zwariujemy – nie wszyscy ludzie są źli" - skwitowała to strachliwe podejście do obcych.
A Konopnicka radzi, że wystarczy zamknąć oczy i jeśli posłucha się wewnętrznego głosu, jeśli odnajdzie się w sobie krasnala – to strachy znikną a korbki będą pełne owoców ;)

Małe ma moc
Te małe czarne kuleczki skrywają pełno witamin, więc warto je jeść, najlepiej w postaci nieprzetworzonej. W miąższu zawarte są witaminy A, B1, B2, PP i C, a także flawonoidy, garbniki, antocyjany, fitoestrogeny, pektyny, kwas foliowy i błonnik. Ponadto zawierają kwasy owocowe (jabłkowy, bursztynowy, cytrynowy) oraz składniki mineralne: potas, fosfor, wapń, cynk, żelazo, mangan. Niewiele osób chyba o tym wie, ale jadalne i zdrowe są również liście jagody czarnej. Suszone owoce pomagają przy problemach z biegunkami, z kolei świeże owoce przeganiają zaparcia. Dzięki zawartości garbników i pektyn czarne jagody uszczelniają błony śluzowe żołądka, neutralizują szkodliwe produkty przemiany materii, świetnie stawiają na nogi przy różnego rodzaju zatruciach, a antocyjany wpływają korzystnie na stan naczyń włosowatych oczu, poprawiają wzrok, zapobiegają też pogłębianiu się krótkowzroczności oraz wspomagają widzenie w ciemności. Z kolei fitoestrogeny, czyli hormony roślinne, blokują działanie enzymów przyczyniających się do powstawania tzw. nowotworów hormonozależnych (np. niektórych nowotworów piersi, tarczycy czy wątroby), zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn.

Do znudzenia
W tym roku, jak na wzorowego Nadesrała przystało (niezorientowanym kłania się Kapitan Bomba:), na jagodach byłam już sześć razy, w wyniku czego przytargałam 11 litrów tych drogocennych owoców. Gdy mam wolny dzień, wybieram się na dwie, góra trzy godziny. W tygodniu, gdy mam czas tylko popołudniami, na jagody przeznaczam godzinę – to wystarczy w zupełności, by zebrać litr czarnych kuleczek i w ciągu następnych 24 godzin spałaszować je w towarzystwie drugiej osoby w najróżniejszych konfiguracjach. Na naszych talerzach goszczą jagody ze śmietaną i miodem, z grzankami, z jogurtem (kozim, własnej roboty rzecz jasna), jagody z owsianką lub pęczakiem, są też jagodowe koktajle na jogurcie lub maślance - słowem, nie można się nudzić.

Jagodowe natchnienie
Nie tylko nimi się nie nudzę, ale co więcej są dla mnie inspiracją do rymowania w wolnej chwili.
"Zdążaj prędko w leśne strony, bo zaczęły się jagody!
Kubek z rana, za dnia, w nocy, a poczujesz przypływ mocy."

Jagodowe przetwory
W tym roku, wygospodarowałam też chwilę, by zrobić dżemy – póki co wysmażyłam dwie wersje – jagody z papierówkami oraz z czereśniami i czerwonym pieprzem. Będzie czym smarować zimą naleśniki. Jak to najczęściej bywa, robiąc dżemy kierowałam się intuicją, więc nie mam pojęcia, jakie proporcje zastosowałam. Wiem tylko, że podstawą dżemu jagodowo-czereśniowego było 400 g jagód, 600 g czereśni i dwie garści (a raczej garsteczki) cukru. W trakcie smażenia dodałam jeszcze sporo jagód, bo stwierdziłam, że czereśnie zdominowały zawartość garnka, a ponadto sypnęłam sporo świeżo zmielonego czerwonego pieprzu. To był dobry krok. Po zawekowaniu przetworów zostało mi trochę dżemu na dnie – niewystarczająco, by zapełnić słoiczek. Przełożyłam więc ostatki do lodówki. Wykończył je wczoraj Mariusz, chwaląc efekt końcowy. Jak zwykle zachęcam Was do kuchennych eksperymentów i porzucenia od czasu do czasu dobrze znanych przepisów. Takie intuicyjne pichcenie * z reguły przynosi świetny efekt. Ponadto dwa i pół litra rozdzieliłam na mniejsze porcje (ok. 300 g) i zamroziłam. W zamrażarce mam też sporo swoich truskawek – nic, tylko zimą wrzucać owoce do jogurtu albo upiec drożdżaka ;)


Przede mną w planach jest jeszcze zrobienie jagodowego soku, kilku dżemów i mrożenie. Nie wspomnę o codziennym wcinaniu jagód – zawsze staram się wyjeść sezonowymi warzywami i owocami, póki są jeszcze świeże.

* Intuicyjne pichcenie – absolutnie nie próbuj tego, jeśli masz zły humor – wówczas klapa gwarantowana. Musisz po prostu czuć, że możesz sobie pozwolić na taką nieskrępowaną kuchenną swawolę.

Ważna sprawa – mycie.  Jagody myjemy zawsze małymi partiami i pod ciepłą (nie mylić z gorącą!), bieżącą wodą, nie szczędząc jej. Chodzi o to, by wypłukać jaja bąblowca – tasiemca, którego roznoszą lisy i psy, a których w jagodach ponoć jest nie mało.





Czytaj dalej...

11. Jak gospodarzyć w kuchni, by nie zmarnować mleka? Kozi twaróg - wersja pierwsza.

Parno za oknem, parno i w domu. W lodówce niepasteryzowane mleko od mojej kozy zsiada się trzeciego dnia po udoju. Wczoraj to właśnie zrobiło. Zostałam z litrem świeżutkiego mleka i ćwiartką zsiadłego. Stanęłam przed poważnym dylematem - co z nim zrobić? Świeżym kozim mlekiem jestem opita i na zsiadłe ochoty nie mam. Nie wyleję, bo byłaby to zbrodnia!

Chwila zastanowienia. Już wiem!
Zakasałam więc rękawy... i wzięłam się za twaróg.

Początkowo przepis wydawał mi się czarną magią, ale podeszłam do tematu tak, jak lubię najbardziej - intuicyjnie. Już po stwierdzam, że filozofii w tym nie ma żadnej, a zabawa przy wykańczaniu twarogu jest przednia.

Potrzebujemy:
- świeże mleko (najlepiej od gospodarza, w ostateczności sklepowe, ale nigdy UHT!),
- zsiadłe mleko (2-3% w stosunku do mleka świeżego, czyli na 1 l świeżego mleka potrzebujemy 20-30ml mleka zsiadłego),
- gaza, durszlak i miska (ewentualnie, dla perfekcjonistów zestaw serowara),
- termometr,
- garnek z grubym dnem.

Opcjonalnie:
- zioła,
- płatki kwiatów,
- pieprz.

(Z 1 l mleka wyjdzie nam około 250 g twarogu)

 Świeże mleko podgrzewamy do temperatury 22 - 25 stopni w garnku z grubym dnem. Robimy to powoli, około 10 - 15 minut, mieszając przy tym łyżką delikatnie mleko. Gdy osiągniemy wymaganą temperaturę, wlewamy do gara zsiadłe mleko i dobrze mieszamy całość. Odstawiamy na 12 godzin i dbamy, by temperatura nie spadła (ja przykryłam garnek polarem). Rano miałam już mleko skwaszone. Tniemy je wówczas na średnią kostkę i znów zagrzewamy powoli, tym razem do 35 stopni. Gdy masa osiągnie już wymaganą temperaturę, całość zostawiamy pod przykryciem na 10-20 minut. Po tym czasie zlewamy zawartość na durszlak wyłożony gazą lub chustą serowarską. Serwatka ścieka nam do miski (nie wylewajcie jej, można z niej zrobić ricottę!), a na gazie zostaje twaróg.

Gdy dobrze odcieknie (ja zostawiłam na jakieś trzy godziny), możemy dodać do twarogu ziół (u mnie posiekany majeranek i tymianek). Gazę zawijamy i okręcamy, by wycisnąć nadmiar serwatki, do uzyskania pożądanej konsystencji. Twaróg z wierzchu możemy posypać chociażby płatkami kwiatów, ziołami czy pieprzem i wstawić szczelnie zamknięty do przetrawienia do lodówki. Ja wykorzystałam płatki nagietków i chabrów, kolorowy pieprz i odrobinę wytłoczyn nasion czarnuszki.

Taki twaróg z kwaśnego mleka koziego jest bardzo kozi w smaku. Wiem, że nie każdemu może to odpowiadać (Mariusz trochę skrzywił nos, wąchając twaróg jeszcze bez żadnych dodatków), dlatego też dorzuciłam majeranek i tymianek.  Zrobiło się bardzo ziołowo, a po obsypaniu kwiatami - łąkowo. Próbowałam okruszka - będzie smacznie. Z ciekawości kolejny zrobię z mleka zsiadłego z domieszką świeżego. A z pozostałej serwatki zrobię jeszcze dziś ricottę ;)







Czytaj dalej...

10. Pomidory jeszcze się nie czerwienią, ale sałaty zielenieją z dumy! z zazdrości

Pakuję kolejne porcje zieleniny dla Was! Dziś i jutro do godz. 20 macie czas, by skompletować swoje koszyki - w tym tygodniu zamówienia rozwozimy odpowiednio w piątek między 17.30 a 20 oraz w sobotę między 9 a 11. Możecie odebrać zakupy tam, gdzie jesteśmy przejazdem po drodze (okolice centrum i Novej) lub zamówić odbiór w domu - wówczas płatne dodatkowo 5 zł.

Możecie wybrać spośród poniższej listy:
- orzechy włoskie, łuskane, z 2015r. - 30 zł/kg,
- bób łuskany - 20 zł/kg,
- groszek cukrowy (bezwłóknisty, można jeść całe strąki) - 7 zł/100g,
- sałata rzymska – 3 zł/główka,
- sałata dębolistna czerwona – 3 zł/250g,
- rzeżucha – 2 zł/pęczek,
- rzodkiewka – 3 zł/250g,
- szczypiorek/szczypior - 3 zł/pęczek
- szpinak – 2 zł/100g,
- botwina - 4zł/pęk (350g),
- mięta/melisa - 1zł/3 gałązki,
- estragon – 1 zł/gałązka,
- oregano – 2 zł/pęczek,
- natka pietruszki - 3zł/pęczek,
- cząber - 2 zł/pęczek,
- szczaw - 3zł/100g,
- rukola - 3 zł/100g,
- dzikie chwasty – mniszek, lebioda, żółtlica – 2 zł/100 g,
- miks sałat i ziół (sałata krucha, rzymska, dębolistna, szpinak, oregano, rzeżucha,  pietruszka, lebioda, żółtlica, mniszek, jarmuż oraz do wyboru: estragon albo tymianek i majeranek) – mieszanka wymyta i wysuszona, gotowa do porwania i doprawienia – 3 zł/100g, 7zł/300g.




Więcej zdjęć (już nieaktualnych, bo wszystko rośnie jak na drożdżach) znajdziecie pod linkiem poniżej:
Ogród warzywny w Ogrodach Smaków

Mogę Wam również podrzucić od Sandry, mojej sąsiadki z Białczyka kozie mleko (8zł/l) i kozie sery z  surowego mleka - z papryką lub czysty kozi, oba fajne na sałatki lub po prostu na przekąskę, 60zł/kg. Minimalne zamówienie to 1l mleka lub 250 g sera (mniejsze kawałki kruszą się przy krojeniu). Dla niezdecydowanych - ser zaczął cieszyć się takim powodzeniem, że za chwilę zaczniemy robić chyba na niego zapisy z tygodniowym wyprzedzeniem ;)





Czytaj dalej...

9. Kurzy traktor i kilka rad, jak wybierać zdrowe jajka i mięso

W Polsce rzecz mało znana i rozpowszechniona, ale bardzo popularna w kręgach permakulturowych zapaleńców, szczególnie w Stanach Zjednoczonych.

 
Nasz kurzy traktor i pilnująca ferajny Malinka.

Cała idea polega na tym, by stworzyć kurom bezpieczny wybieg, a jednocześnie łatwy do przemieszczenia. Nasza konstrukcja składa się z dwóch rozłącznych części - kurnika, zabezpieczonego przed naszym czteronożnym sąsiadem - lisem oraz wybiegu. Można szybko i łatwo przenieść kurczaki w inne miejsce, gdy tylko za mocno wygryzą trawę. W praktyce my przenosimy nasze stadko codziennie. 

Obecnie nasza młoda, drobiowa ekipa liczy sobie 35 sztuk - 25 brojlerów i 10 niosek. Nioski są tu tylko na chwilę - gdy podrosną, czeka je przeprowadzka na wybieg z kaczkami, tymczasem brojlery zostaną tu do końca swojego żywota. Nie mogą wszak zbyt wiele chodzić, bo wpłynęłoby to na na jakość mięsa; nie oznacza to jednak, że będą siedzieć w zamkniętym pomieszczeniu i z nudy dziobać tynk (widuję takie obrazki czasem). 


Miło jest obserwować kury buszujące w zieleninie, wyskubujące co lepsze kawałki ziół, owies, otręby pszenne i marchewkę. Taki chów ma jednak jedną uciążliwość - trzeba być cierpliwym, albowiem brojler rośnie wolniej na takiej naturalnej paszy, bez hormonów wzrostu i modyfikowanej kukurydzy (a jeśli nawet nie modyfikowanej, to zanieczyszczonej pestycydami, bo kukurydza, jako trawa, kumuluje sporo środków ochrony roślin, bez których jej uprawa byłaby niemożliwa). W chowie intensywnym, na fermach, od wyklucia się kurczaka po jego ubój mija zaledwie 8 tygodni. U mnie proces tuczu trwa dwa, trzykrotnie dłużej, ale za to mięso jest nieporównywalnie lepsze.

Dobre rady przed zakupem mięsa drobiowego albo jaj od rolnika:
Pamiętaj, że jaja od kur żywionych naturalnie, czyli zbożem i odpadkami warzywno - owocowymi różnią się od jaj pochodzących od kur żywionych granulatem kolorem żółtka. W tym pierwszym przypadku żółtka nigdy nie będą jednakowo wybarwione - jedne będą bledsze, drugie ciemniejsze (jest to zależne m.in. od ilości pobranej zielonki i złapanych robaczków). Te drugie jaja zawsze będą miały intensywny kolor żółtka, z uwagi na zawartość kukurydzy w gotowej mieszance. Zawsze pytaj, czym żywił się drób. Masz prawo być dociekliwa/y. Najlepiej rozejrzyj się po gospodarstwie. Czy kury mają dostęp do zielonki? Poproś, by rolnik pokazał Ci paszę. Ja trzymam karmę dla zwierząt (kozy, kury, kaczki, gęsi) w jednym miejscu, bo tak jest po prostu najwygodniej przygotowywać im posiłki. Mam więc w kącie zarówno owies jak i jęczmień, otręby, wysłodki buraczane oraz cały niezbędny sprzęt - wiaderka do mieszania paszy i miarkę do nabierania. Gwarantuję, że jeśli rolnik będzie się wykręcał, to znaczy, że karmi je gotowym granulatem, jak na fermie. Z tą tylko różnicą, że nie daje kurom antybiotyków. Tylko czy serio o to w tym wszystkim chodzi?


Czytaj dalej...

8. Pokochaj chwasty - pokrzywa zwyczajna.


Dziś, po dwutygodniowej przerwie, spowodowanej ogromem prac remontowo - domowych (kajam się i obiecuję w tym tygodniu napisać coś więcej), pod lupę bierzemy niekwestionowaną królową chwastów – pokrzywę.

Majestatyczna dama
            Jej ciemnozielone, wysokie łany, dumnie stojące na baczność niczym wojsko świadczą nie tylko o urodzajnej, bogatej w azot ziemi. To prawdziwa skarbnica witamin – o tym wiedzieli już nasi pradziadkowie. Liście zawierają witaminę C, K, B2, beta karoten; są bogate w sole mineralne - szczególnie dużo w nich potasu, wapnia i fosforu, ponadto zawierają kwas krzemowy i panteonowy. Na przedwiośniu gospodynie gotowały z niej zupę, gospodarze dodawali świeżą do paszy dla zwierząt w celu ich wzmocnienia, a na zimę przygotowywali z niej susz.

Bogactwo na wyciągnięcie ręki
Po wojnie zapomniana, porastająca pobocza dróg i nieużytki, dziś jest przedmiotem pożądania wielu ludzi. Pokrzywa wspomaga oczyszczanie organizmu z toksyn, m.in. ze złogów kwasu moczowego i złogów żółciowych, nagromadzonych w naszych ciałach nie tylko przez zimę, ale przez całe życie (silniejsze działanie mają w tym przypadku kłącza). Działa moczopędnie, przeciwdziałając tym samym zatrzymywaniu płynów w organizmie i lecząc wiele niemiłych dolegliwości układu moczowego, jak chociażby kamicę nerkową. Szczególnie polecana jest na wiosenne osłabienie, gdyż stwierdzono w surowcach istnienie czynników pobudzających wytwarzanie antygenów wirusowych. Picie naparów z jej liści lub dodawanie ich do sałat przyspiesza przemianę materii. Korzystnie wpływa na pracę żołądka, trzustki i wątroby. Wykazuje silne działanie krwiotwórcze, stąd też powinni ją polubić anemicy. Obniża poziom cukru we krwi i za to powinna trafiać częściej do jadłospisu cukrzyków. Pokrzywa jest też bakteriobójcza, świetnie radzi sobie z czyrakami, ropniakami czy trądzikiem, a otrzymywany z niej chlorofil jest wykorzystywany w leczeniu choroby popromiennej. Pokrzywa to również środek silnie podniecający oraz poprawiający potencję, gdyż zwiększa poziom testosteronu.


Co powiesz na odrobinkę przyjemnego bólu?
Jedyną niedogodnością przy zbiorze pokrzywy jest to, że parzy. Właściwie to parzą włoski zlokalizowane na jej łodygach. Przy regularnym zbieraniu pokrzywy, szybko można się do tego przyzwyczaić, a nawet tęsknić za tym - tak jak ja ;) To dzięki obecności kwasu mrówkowego pokrzywa parzy. Działa przy tym przeciwbólowo na chore stawy, a niektórzy biczowaniem łodygami leczą reumatyzm. Taki  masaż poprawia krążenie krwi i przyspiesza usuwanie toksyn odpowiedzialnych właśnie za choroby reumatyczne. Na stawy działa korzystnie również sam kwas mrówkowy zawarty we włoskach.

Moja wybawicielka pokrzywa
Biczowania akurat nie próbowałam, ale przyznam Wam, że dla mnie osobiście pokrzywa i jej właściwości to dla mnie fenomen. W miesiąc odmieni Wasze życie i Was samych nie do poznania. Przekonałam się o tym kilka lat temu. Gdy miałam dwadzieścia jeden lat, ni stąd, ni zowąd wiosenną porą zaczęły mnie boleć kolana. Nawet chodzenie sprawiało mi ból. Ortopeda przepisał cudowne tabletki, które miały pomóc, a pewnego ranka obudziłam się, nie mogąc rozprostować nóg. Dostałam skierowanie na zabiegi ciekłym azotem, kolejne tabletki do przełknięcia i zalecenie jedzenia galarety. O ile mrożenie azotem było miłym przeżyciem, a tabletki można było chybcikiem przełknąć, tak do jedzenia galarety zmusić się nie mogłam, bo po prostu nie cierpię tego dania. Latem ból nóg ustał, ale przypominał o sobie nieśmiało całą jesień. Śmiałam się, choć dziś nie wydaje mi się to śmieszne, że mogę przepowiadać deszcz, bo z reguły na drugi dzień padało.

Dziś wiem, co było przyczyną tych bóli. Zakwaszenie organizmu. Jako dziecko urodzone w ostatnich miesiącach komunizmu i wychowane we wczesnym kapitaliźmie, karmiona byłam przede wszystkim ziemniakami, chlebem, mięsem (z reguły wieprzowym i drobiowym) i szczątkową ilością rozgotowanych warzyw. Surowych owoców jadłam mało, a jeszcze mniej surowych warzyw. Owszem, pamiętam, że jako dziecko uwielbiałam podjadać warzywa i owoce z dziadkowego ogrodu. Gdyby to było ode mnie zależne, jadłabym tylko to, ale moja babcia uważała, że dziecko surowizną się nie naje i musi zjeść porządne śniadanie (bułkę albo chleb z masłem i wędliną), dobry obiad (ziemniaki, kawałek mięsa, rozgotowaną marchewkę z groszkiem, ewentualnie pierogi albo makaron ze śmietaną) i smaczną kolację (chleb z masłem i dżemem). Jeśli była zupa, to gotowana tylko na świni lub kurze, bo wegetariańska wersja była niedopuszczalna. Najadłam się jabłkiem? Niemożliwe! Co to jest takie jabłuszko? Nie najesz się tym!  Znacie to skądś?

Do dziś żywi się w ten sposób spora liczba Polaków, tym samym kopiąc sobie widelcem i nożem grób. Mój organizm w wieku 21 lat nie mógł dłużej wytrzymać z zakwaszeniem i zbuntował się. Lekarz mi tego nie powiedział, bo nie było to w jego interesie - trzeba przecież napędzić przemysł farmaceutyczny, ale to już temat na inny wpis. Szczęśliwie kolejną wiosną za sprawą mojej kochanej Teściowej trafiłam na zielone koktajle Victorii Boutenko. Szybko zaczęłam eksperymentować sama i pewnego dnia do blendera wrzuciłam dwie spore garście pokrzywy, dwa banany i cztery kiwi. Koktajl był tak pyszny, że zajadałam się nim prawie codziennie do znudzenia. Mądre księgi zalecają z reguły, by dane zioło stosować maksymalnie przez miesiąc, po czym zrobić sobie minimum miesięczną przerwę (wynika to ze zdolności koncentracji pewnych składników w ciele człowieka - nie tylko zakwaszenie jest szkodliwe, ale przewitaminowanie również!). Mój organizm intuicyjnie po miesiącu powiedział stop, a po pokrzywę upomniał się znów po dwóch miesiącach.

Po tej kuracji nie dość, że zapomniałam o bolących stawach, to poprawiła mi się kondycja paznokci i włosów, a skóra, do tej pory trądzikowa znormalniała. Owszem, oprócz koktajli zmieniłam całkowicie swój styl życia, zamieszkałam na wsi, dbam o aktywność fizyczną, zaczęłam słuchać swojego organizmu, latem jem dużo świeżych warzyw i owoców, które sama wyhoduję, zimą przerzucam się na kasze i kiszonki, zapomniałam właściwie o ziemniakach i chlebie, wieprzowinę skreśliłam z menu na modłę arabską, a jeśli już jem mięso, to raz, że rzadko, a dwa, wybieram dziczyznę, królika, wołowinę lub swoją kaczkę. Realizuję w końcu swoje dziecięce zachciewajki i jeśli mam ochotę na surowiznę, to po prostu ją jem na śniadanie, obiad i kolację. A że mam je często, to wychodzi więc na to, że latem prawie w ogóle nie gotujemy, tylko chrupiemy - sałatę, jabłka, gruszki, truskawki, kalafiory, kalarepy, pomidory i wiele więcej. I namiętnie, kilka razy do roku wracam do pokrzywy, ale tylko wówczas, gdy czuję, że mój organizm ma na nią chcicę.

Ciekawostki dla ogrodnika
Pokrzywa odgrywa istotną rolę w ekosystemie jako roślina żywicielska wielu gatunków owadów. Szczególnie masowo pojawiają się na niej gąsienice rusałki pokrzywnika i rusałki pawika, rusałki admirała i rusałki osetnika. To co, zostawisz w kącie ogrodu kępę pokrzywy dla motylka? ;)

Poza tym gnojówka z pokrzywy to świetny nawóz dla roślin. Ma dużo azotu, który kochają ogórki i kapusty, a dzięki zawartości krzemu, wzmacnia roślinne tkanki, np. pomidorom w nabraniu odporności przed zarazą ziemniaczaną. Przepis jest prosty 1 kilo ziela zalewamy 10 litrami wody, przykrywamy deską, odstawiamy w ciepłe, lecz zacienione miejsce i codziennie mieszamy. Po dwóch tygodniach możemy już korzystać z tego dobrodziejstwa - do podlewania litr wody rozrabiamy z 100 ml gnojówki, a gdy chcemy rośliny pryskać, stosujemy proporcję 20:1, czyli np. 1 litr wody na 50 ml gnojówki.

A co z niej możecie zrobić Wy?
Pyszny koktajl tak jak ja. Możecie do krótkim sparzeniu dodać ją do sałaty albo ugotować zupę (ja nie próbowałam nigdy). Suszone lub świeże liście można przyrządzić jak herbatę albo zalać chłodną, przegotowaną wodą i pić po 8 godzinach od naciągu. Wreszcie można zalać liście  wodą, odstawić na 2-3 dni, a po przecedzeniu stosować jak wcierkę we włosy lub też przyrządzić olej - 1 część pokrzywy zalewamy 3 częściami dobrego, nierafinowanego oleju, odstawiamy na 2 tygodnie w ciepłe i ciemne miejsce. Taki olej pokrzywowy może zastąpić mleczka kosmetyczne i kremy, posiada bowiem właściwości natłuszczające, odżywcze, przeciwzapalne, oczyszczające i regenerujące. Pamiętajcie jednak, by nie stosować jej wewnętrznie dłużej niż miesiąc. I choć można ją zbierać od wiosny do jesieni, to najbardziej wartościowa jest ta zbierana w maju, przed kwitnieniem.


Czytaj dalej...
Ogrody Smaków © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka